„Instytut” to najnowsza powieść Stephena Kinga, która spowodowała spore zamieszanie na rynku czytelniczym. Jeśli jesteście ciekawi jak ta pozycja wypada na tle kultowych powieści Kinga, i czy nowy King to wciąż ten sam Król Grozy, którego książki przerażają nas od lat, to zapraszam, brama Instytutu jest otwarta. Wejdźcie śmiało, ale jeśli umiecie czytać w myślach albo przesuwać przedmioty siłą woli, to miejcie się na baczności.
Materiał powstał dzięki współpracy z Wydawnictwem Albatros.
Na pierwszych stronach powieści poznajemy Tima. Byłego policjanta, który rezygnuje z lotu samolotem do Nowego Jorku i postanawia dostać się tam autostopem. Po drodze trafia do małego miasteczka DuPray i tam decyduje się osiąść na dłużej, przyjmując pracę nocnego strażnika. Ma nadzieję wreszcie odciąć się od przeszłości, a nowa posada i spokojne miasteczko wydają mu się odpowiednie na początek nowego życia.
Kolejną postacią, która okazuje się głównym bohaterem, jest Luck. Chłopiec, który kończy szkołę dla ponadprzeciętnie uzdolnionych dzieci i planuje, w wieku dwunastu lat, rozpocząć studia. Zostaje jednak porwany, a jego rodzice z zimną krwią zamordowani. Kiedy Luck odzyskuje przytomność jest przekonany, że znajduje się w swoim pokoju, ale coś jest nie tak… W pomieszczeniu brakuje okna, za to drzwi są otwarte i kiedy wychodzi na korytarz orientuje się, że jest w jakimś tajemniczym ośrodku. Spotyka dziewczynkę, która przybliża mu sytuację, w jakiej się znaleźli. Przebywają w Instytucie, w którym będą przeprowadzane na nich rozmaite testy. Podobnie jak na innych porwanych dzieciach. Prawdopodobnie ma to związek z ich zdolnościami parapsychologicznymi, które Luck posiada w niewielkim stopniu.
Stephen King zastosował niecodzienny zabieg w związku z dwiema kluczowymi postaciami. Tim pojawia się na samym początku historii. Spędzamy z nim trochę czasu, poznajemy pokrótce jego losy, towarzyszymy mu w podróży i jesteśmy z nim, gdy dostaje nową pracę. Kiedy wszystko wskazuje na to, że o to poznaliśmy głównego bohatera, Tim znika z kart powieści. Wtedy autor zapoznaje nas z Luckiem i z nim zostawia. Kiedy, pierwszy raz, po kilkuset stronach, Tim wrócił, odniosłem wrażenie, że ten bohater pochodzi zupełnie z innej powieści, że skądś go znam, ale nie wiem skąd. Myślę, że gdyby historie obu bohaterów nawzajem się przeplatały, to byłoby to na pewno bardziej naturalne i żaden czytelnik nie miałby wrażenia, że traci pamięć.

„Instytut” jest niewątpliwie mniej przerażającą powieścią niż wierni fani Stephena Kinga mogliby się spodziewać. Prawdopodobnie dlatego, że została zadedykowana wnukom autora, przez co historia stała się lekko młodzieżowa. Oczywiście na tyle na ile opowieść o torturowanych dzieciach zamkniętych w Instytucie, gdzie można legalnie palić i pić alkohol, może być młodzieżowa. Większość akcja skupia się wokół kilkunastoletnich dzieci, które przeżywają swoje pierwsze zauroczenia, konflikty, nawiązują przyjaźnie, a wszystko to naznaczone jest lękiem przed eksperymentami i tęsknotą za rodziną.
Pierwszym skojarzeniem jakie przyszło mi do głowy, kiedy czytałem opisy doświadczeń przeprowadzanych na dzieciach z Instytutu, były nazistowskie obozy koncentracyjne. Fakt, że autor opisał większość pracowników Instytutu w sposób bardzo oszczędny, nie zagłębiając się w ich motywacje, w ich przeszłość, nie jest przypadkowy. Antagoniści są w książce nijacy i odnoszę wrażenie, że tacy właśnie mieli być. Są po prostu źli do szpiku kości.
Finał powieści jest dość nietypowy dla Stephena Kinga, co tym bardziej zaskakuje. Co więcej, pozostawia nas z dylematem. Bo kiedy przez całą książkę jesteśmy przekonani, że Instytut to epicentrum zła, to na końcu dowiadujemy się czemu tak naprawdę służyła ta placówka. I w tej chwili każdy w swoim sumieniu musi rozważyć po której stronie barykady stoi.
„Instytut” nie jest na pewno horrorem, to bardziej powieść science-fiction niż powieść grozy, ale to wciąż ten sam King, którego uwielbiają miliony czytelników na całym świecie. Ogromnym atutem jest styl i lekkość, z jaką historia jest opowiadana, do czego przez lata twórczości Stephena Kinga zdążyliśmy się przyzwyczaić. W „Instytucie” znajdziemy podobne motywy jak w innych bestsellerowych powieściach takich jak „To”, „Łowcy Snów” czy „Podpalaczka”, ale to wcale nie sprawia, że ta historia jest od nich gorsza. Autor po prostu spogląda na podobne sytuacje z innej perspektywy, dlatego nawet jeśli czytelnik dobrze zna twórczość Kinga, nie będzie się przy tej powieści nudził.
MICHAŁ KARPIŃSKI
Spodobał Ci się ten artykuł? Udostępnij go znajomym!