„Zaśpiewaj mi kołysankę” to moje pierwsze spotkanie z twórczością polskiego pisarza Ryszarda Ćwirleja. Jest to kryminał retro, część cyklu powieści o byłym wojskowym, teraz już podkomisarzu Antonim Fischerze, który tym razem zajmuje się trzema śledztwami naraz. Policjant udowadnia jednak, że nie ma dla niego sprawy nie do rozwiązania – czy to morderstwo, pomoc w zlokalizowaniu niemieckiego szpiega czy zaginięcie 8-letniej dziewczynki. Tytuł odnosi się do kołysanki – nie będziemy jednak nic nucić na chwilę przed snem. Jest to bowiem tak mocna historia, że raczej ciężko będzie zasnąć.
Mistrzowska stylizacja w „Zaśpiewaj mi kołysankę”
Pierwszym na co zwraca się uwagę w tej powieści jest niewątpliwie język, bo jego stylizacja to prawdziwy majstersztyk. Choć na początku ciężko się czyta i trudno jest się przyzwyczaić do gwary wielkopolskiej lat 20. XX wieku, uczucie to mija po kilkunastu, może kilkudziesięciu stronach lektury. Można się nauczyć wielu nowych słówek, np. kanoldy (cukierki), kejter (pies) czy kuciamber (kot). Stara pisownia też czasem bawi, np. „zaginięcie dziecka pułci kobiecej”. Mistrzowskie są również dialogi. Można się uśmiać np. z rozmów Tolka Grubińskiego i jego ekipy, jest to złoto pod względem językowym.
Doskonale oddany klimat
Sporą zaletą jest też wspaniale oddany klimat poznańskiego międzywojnia, opis wydarzeń, lokalnych bohaterów i ich zachowań sprawia, że można się przenieść w czasie – niczym w wehikule. W Poznaniu byłam raz w życiu, ale chyba dzięki tej książce, gdy skończą się tematy okołokoronawirusowe trzeba będzie się wybrać, pochodzić np. po ulicy Półwiejskiej i okolicach. Ćwirlej wplata również wspomnienia Fischera z przeszłości w armii pruskiej. Niezwykle ciekawe są wstawki językowe, naleciałości z tamtych czasów. Autor pokazuje również realia kształtowania się polskiej policji w latach 20. XX wieku – m.in. trzeba było sobie samemu kupić pistolet, w przeciwnym wypadku chodziło się z pustą kaburą. Bohaterowie pracujący w tym zawodzie dopiero raczkują w temacie np. daktyloskopii, która dziś jest chlebem powszednim dla każdego śledczego. Niby tylko 100 lat różnicy, a zmieniło się niemal wszystko (oprócz stanu polskich dróg niestety).
Wyraziści bohaterowie
Nie można też zapomnieć o kreacji bohaterów. Ćwirlej niewątpliwie jest w tym mistrzem. Wszystkie, nawet epizodyczne czy drugoplanowe, postaci są idealnie dopracowane, są JAKIEŚ. Rzadko spotyka się w polskiej literaturze aż taką wyrazistość i barwność wszystkich opisywanych osób.
Nie jest jednak tak kolorowo, bo powieść dotyczy mało przyjemnych tematów. Bardzo ciężko się czyta o krzywdzie dzieci. Biznes sutenerski, niepełnoletni w domach publicznych, pornografia, pedofilia – nie jest to książka dla wrażliwców. Fabuła dotyka bardzo mocnych kwestii, a wątki zapadają w pamięć na długo. Kiedy dodatkowo okazuje się, że w sprawę zamieszani są wysoko postawieni urzędnicy, dochodzi się do wniosku, że nikomu już nie można ufać.
Powieść obciążająca psychikę
Nie wiem, czy wrócę do cyklu o Antonim Fischerze. Wymęczyła mnie ta powieść, nie tylko psychicznie. Bardzo leniwie się rozkręca. Zaczyna się w sumie dopiero wtedy, gdy do podkomisarza przychodzi kobieta, która mówi, że „ukradli jej córkę” i podobno tylko Fischer może pomóc (okazuje się, że podkomisarza poleciła Greta – jego przyszywana nastoletnia córka). Opisy są często za długie, jest też dużo chaosu i niespójności, autor skacze po wątkach, można się pogubić.
Ryszard Ćwirlej ma jednak niezwykły talent. Przeczytałam w życiu wiele kryminałów i raczej ciężko mnie zaskoczyć. Tutaj jednak byłam mocno zaintrygowana kolejnymi zbiegami okoliczności i pozornie niewiele znaczącymi powiązaniami.
Wszystkie książki Ryszarda Ćwirleja znajdziesz na selkar.pl
Jeśli zainteresował cię ten artykuł, może zaciekawić cię również „Upiory spacerują nad Wartą”
Spodobał Ci się ten artykuł? Udostępnij go znajomym!