Czy połączenie motywów przygód Sherlocka Holmesa i „Piratów z Karaibów” wystarczy do napisania ciekawej książki? W teorii tak, ale po lekturze pozycji „Demon i mroczna toń” okazuje się, że nawet gotowy materiał na sukces można popsuć.
Materiał powstał dzięki współpracy z Wydawnictwem Albatros.
Zagadka rodem z Sherlocka Holmesa
W „Demonie i mrocznej tonie” mamy rok 1634, z Batawii do Amsterdamu wyrusza siedem statków należących do Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Przewożą one drogocenne przyprawy, ale od samego początku rejsu wszystko idzie nie tak. Jeszcze w porcie trędowaty wieści Saardamowi (to statek, którym płyną najważniejsze osobistości Batawii) zły koniec, następnie starzec zostaje podpalony. Później na statku trup ściele się gęsto i wszyscy podejrzewają demona.
Początek jest zatem u Turtona naprawdę mocny. Mamy szokującą scenę, do tego coś dziwnego dzieje się ze statkiem, którym setki ludzi chcą wrócić do domu. I jeszcze para detektywów, która niczym Sherlock Holmes i John Watson próbuje wykorzystać swoje analityczne umysły do rozwiązania zagadki. Problem w tym, że im holenderski statek bardziej oddala się od brzegu, tym cała opowieść (szczególnie poziom akcji) traci na jakości. I to naprawdę na wielu płaszczyznach.
„Demon i mroczna toń” rozczarowuje na wielu polach
W „Demonie i mrocznej toni” znajdziecie sporą liczbę bohaterów, ale żadnej pogłębionej sylwetki. Podczas lektury trudno sympatyzować z jakąś postacią, bo żadna nie jest dobrze poprowadzona. Nikogo nie możemy mocniej poznać. Nikt nie zyskuje naszej uwagi (nawet pod tym względem, że nikt nie zdołał mnie porządnie wkurzyć czy notorycznie irytować).
Turton sukcesywnie dokłada nowe wątki, ale żaden z nich nie jest skrupulatnie poprowadzony. Niby mamy mocne sugestie, że finalnie „Demon i mroczna toń” będzie połączeniem „Piratów z Karaibów” i Sherlocka Holmesa, ale ostatecznie nic do tego nie pasuje. No i jeszcze zakończenie: jedno z najgorszych jakie miałem okazje przeczytać. Wyobraźcie sobie moją minę o 3. nad ranem, kiedy po zamknięciu książki miałem poczucie, że bez sensu zarywałem nockę. Rano łudziłem się jeszcze, iż może przez późną porę coś źle zrozumiałem, ale niestety zrozumiałem aż za dobrze.
Przesadnie wydłużona i przekombinowana
To wszystko sprawia, że im dalej zagłębiamy się w tę historię, to mocniej odczuwamy bezcelowe wydłużenie tej opowieści. Książka liczy sobie 512 stron, ale całość spokojnie można było zamknąć w 400. Turton chyba za mocno skupił swą uwagę na ruchu (główni bohaterowie ciągle gdzieś chodzą), a totalnie położył kwestię oddania dramatu ludzi zamkniętych w tak paskudnym środku transportu (szczególnie tych niżej sytuowanych). Co dla mnie jest totalnie porażką. Jeśli bowiem opowiada się historię, a szczególnie prezentuje się coś sprzed kilku wieków, to koniecznym jest nakreślenie realiów tamtych czasów. Co świetnie potrafił ukazać James Cameron w swoim filmie Titanic. U Turtona w „Demonie i mrocznej toni” tego nie ma.
Autor na samym końcu książki przeprasza miłośników historii i statków, tłumacząc, że „Demon i mroczna toń” nie jest powieścią historyczną i nie jest też powieścią marynistyczną. Szkoda, że nie przeprosił również fanów kryminałów, sensacji i przygód. Ci po lekturze jego najnowszej pozycji również mogą być zawiedzeni.
Turton stworzył powieść przesadnie długą i mocno przekombinowaną, czym zepsuł, wydawałoby się, znakomity pomysł na historię. Szkoda.
Jeśli spodobał ci się ten materiał, może zainteresuje cię również „Zwierzak. Spowiedź policyjnego przykrywkowca”
Spodobał Ci się ten artykuł? Udostępnij go znajomym!