Sylwia Zientek zabiera nas w długą, porywającą i pasjonującą podróż po świecie Warszawy i życiu warszawskich hotelarzy. Naprawdę, niezwykła wyprawa w inne czasy i zupełnie odmienne środowisko. Lecz czy na pewno aż tak inne?
,,Hotel Varsovie. Klątwa Lutnisty”, czyli pierwszy tom z sagi o warszawskich hotelarzach to książka niezwykła. Jest długa, przypomina potocznie zwaną cegłę, a samo hasło, że to tylko pierwsza część historii może przerażać. I ja się trochę obawiałem, między innymi objętości, ale przede wszystkim tego, co znajdę w tekście. Myślałem, że to kolejna powieść, kolejny zbiór opowieści mających na siłę przyciągnąć czytelnika, jakimiś zabawnymi historyjkami albo intrygami. Zakładałem przedział wiekowy bliski sto lat, dwa albo trzy pokolenia, w tym głównie przedziwne romanse. Skąd wykreował mi się taki zarys w głowie? Nie wiem. Może przez jakieś skojarzenia hotelarzy i warszawskich hoteli.
Tymczasem dostałem ogromną dawkę historii Warszawy. Sylwia Zientek rozłożyła ją na trzy okresy, dzięki czemu widoczna jest różnica nastawienia każdego z pokoleń do pracy i hotelarstwa. Autorka opisuje sytuację na początku XVII wieku, w drugiej połowie XIX i w czasach współczesnych. Zestawienie tak różnych lat i mieszanie ich rozdział po rozdziale nie doprowadza do nudy i zwykłej monotonnej ciągłości jednego wątku. Autorka, stosując przeskoki czasowe, urozmaica opisywany świat i odpowiednio steruje tempem powieści. Najmilszym jednak oddźwiękiem książki jest Warszawa, gdzieś w tle całości przyglądająca się rodzinie Żmijewskich i Szpakowskich. Miasto zmienia się zależnie od epok, w których jest drugoplanową bohaterką. Zientek opisuje ulice, targi i domy, co przybliża nam poznawane w powieści miejsca.

Z kolei długość powieści? Wcale nie przypomina cegły i tasiemca ciągnącego się bez końca. Nic z tych rzeczy. Objętościowo jest w sam raz, jednak co najważniejsze nie męczy i nie nuży. Wciąga i pcha mimowolnie dalej i dalej. Wydaje mi się to najlepszą rekomendacją. Moje wcześniejsze negatywne nastawienie zderzyło się z rzeczywistością i przegrało. Książka pochłonęła mnie i zabrała na wycieczkę tak daleką, a zarazem tak bliską, jakby była na wyciągnięcie dłoni. Zabieg, o którym wspomniałem, czyli mieszanie się epok, nie tylko nadało dynamiki, ale również zaprezentowało inność albo zmienność tego samego miasta.
Najbardziej zaskoczył mnie język Zientek, który był naprawdę bardzo dobry. Powaga przenika się u niej z lekką ironią. Odniosłem również wrażenie, że zależnie od opisywanych epok autorka delikatnie zmienia swój sposób opowieści. Różnicuje odrobinę język, dzięki czemu bardziej oddaje duch określonych czasów. Nie mówię tylko o dialogach, ale o języku narratorki, zmieniającym się na potrzeby opisywanych ludzi i epok. Autorce dość zgrabnie to wyszło, płynnie i sensownie. Na pewno nie infantylnie ani prymitywnie. Dosłownie wszystko było na swoim miejscu: Humor, intryga, romans, emocje. Poukładane przez autorkę dobrze, uzupełniają się w opowieści.
Ja się przeprosiłem z książką i niebawem zabieram się za część drugą. Z już zupełnie innym, pozytywnym nastawieniem. „Hotel Varsovie. Klątka lutnisy” jest historią obyczajową, komu więc mogę ją polecić? Chyba wszystkim. Na swój sposób każdy odnajdzie jakiś ciekawy wątek lub historyjkę. Dlatego zachęcam wszystkich do skuszenia się i sięgnięcia po sagę Sylwii Zientek.
Spodobał Ci się ten artykuł? Udostępnij go znajomym!