Niepozorna. To słowo najlepiej oddaje charakter książki „Na krawędzi otchłani” napisanej przez Francuza, Bernarda Miniera. Bo choć z początku może się wydawać, że głównym punktem jest w niej zagadka kim jest tajemniczy „książę boleści”, to tak naprawdę tylko pretekst, by poruszyć kwestie niesamowicie istotne.
„Na krawędzi otchłani” Bernard Minier
Ciekawy początek powieści sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia po prostu z kryminałem, który wciągnie nas na długie godziny dzięki ciekawej fabule i wątkom obyczajowym. Tematyka postępującej technologii zakrawająca momentami o sci-fi budzi w nas poczucie, że autor niczym już w tym zakresie nie zaskoczy. Bo w dobie internetu: Twittera, Facebooka oraz wszechobecnego dostępu do informacji, czymże miałby? Hackerzy, wycieki danych, kradzież tożsamości… w erze RODO wszyscy doskonale się w tym orientujemy. Albo tak nam się przynajmniej wydaje.
Przeczytaj również: „Ciężar skóry” Małgorzata Rejmer – recenzja
Po chwili okazuje się jednak, że Bernard Minier nie traktuje sztucznej inteligencji i technologii po macoszemu. Francuz nie wymyślił sobie tego tematu z dnia na dzień. Wyraźnie widać, że przyswoił go w dużym stopniu i dzięki temu to mocny punkt tego tytułu. A sama akcja bardzo szybko nabiera tempa.
Powieść opowiada o Francuzce Moirze, byłej pracownicy Facebooka, która przenosi się do Hong Kongu. Dostała propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia i ma pracować dla chińskiego giganta Ming Incorporated, zajmując się sztuczną inteligencją. Bohaterka ma za sobą trudne dzieciństwo i nie należy do najbardziej ufnych osób na świecie. A to pewnie głównie przez skomplikowane relacje z matką, które rzutują na jej stosunki z innymi oraz karierę zawodową. Z natury podejrzliwa Moira szybko dochodzi do wniosku, że w Mingu dzieją się dziwne rzeczy, choć początkowo stara się sobie wmówić, że to tylko jej paranoja.
Bernard Minier i jego misja
Co może zaskakiwać to lekkość i płynność, z jaką autor przechodzi pomiędzy wątkami. W jednym momencie raczy nas szczegółowym opisem danej lokacji czy odkrywa technologiczne tajniki, by w kolejnym przejść do bardziej przyziemnych spraw. I co mnie w tym zakresie najbardziej uderzyło, to sposób, w jaki rysuje otaczającą nas rzeczywistość. Bernard Minier opisuje miejsca tak, że bez problemu czujemy się, jakbyśmy sami byli tam całkiem niedawno. Nie zanudza nas jednak obszernym opisem koloru ściany czy ubrania głównej bohaterki, więc jeśli nie przepadacie za rozległymi charakterystykami krajobrazu jak ja, to Francuz bez problemu do Was trafi. A obraz Ośrodka firmy Ming Incorporated na pewno pozostanie na długo w pamięci.
Po przeczytaniu „Na krawędzi otchłani” można dojść do wniosku, że ten tytuł dla autora jest misją. Bernard Minier chce nam przekazać coś więcej niż tylko kolejną łamigłówkę najeżoną masą poszlak i fałszywych zaułków. Tych nie brakuje, ale często schodzą na drugi plan.
Bo najnowsza powieść Francuza jest przerażająco na czasie. Autor być może momentami wybiega nieco w przyszłość, ale rzeczywistość, którą nam przedstawia, jest niedaleka od tej, w której się znajdujemy. Dzięki temu Minier uświadamia nam czające się niebezpieczeństwa.
Boże, wy naprawdę nie widzicie, co siędzieje z tym światem? Ze światem, który my tworzymy? […] Świat, w którym każdy non stop znajduje się pod obserwacją innych, za każde swoje zachowanie jest sądzony przez armię małych cenzorów, prokuratorów i dyktatorów przypiętych do komputerów. Świat, w którym za każdą niepoprawną opinię narażasz się na hejt i dostajesz śmiertelne pogróżki.
I do tej pory sam nie wiem, co było w tym tytule bardziej przerażającego. Opisy brutalnych przestępstw „księcia boleści” czy zagrożenia związane z postępem technologii. Tak czy siak, oba elementy mogą sprawić, że obudzicie się w nocy zlani potem. Albo w ogóle nie zmrużycie oka. Nie żebym sam tego doświadczył…
„Na krawędzi otchłani” Bernard Minier – recenzja
„Na krawędzi otchłani” nie jest oczywiście tytułem idealnym. Jeśli już do czegoś można się przyczepić, to do zakończenia czy pewnych wątków, które albo zgrzytają, albo po prostu wydają się po lekturze porzucone. Jaki ma to wpływ na końcowy odbiór książki? Dla mnie marginalny, choć spotkałem się z innymi opiniami.
To powieść, która pozostaje na dłużej, powoduje przemyślenia, a mimo to zawiera w sobie ciekawą i niezwykle wciągającą historię. Lektura może budzić skrajnie różne, mieszane odczucia i opinie. Ja dla przykładu, najchętniej rzuciłbym wszystko i wyjechał w Bieszczady.
I jak już się tam wybiorę, to na pewno zabiorę ze sobą coś od Miniera.
Jeśli chcesz nas wesprzeć, postaw nam KAWĘ! Zastrzyk energii gwarantowany!
Więcej ciekawostek o literaturze znajdziesz na naszym Facebooku, X-ie (dawniej Twitterze) i Instagramie!
Spodobał Ci się ten artykuł? Udostępnij go znajomym!